O starcie w Wings for Life zacząłem myśleć już w
maju 2017 roku, oglądając relację z ubiegłorocznej edycji tego biegu, kiedy to
w Mediolanie szalał Warszawski Biegacz, czyli Bartosz Olszewski. Dosyć długo
się zastanawiałem, czy wystartować w Wingsie, czy może jednak jakiś maraton.
Ostatecznie postanowiłem spróbować swoich sił w tym nietypowym biegu. Decyzja
ta była strzałem w dziesiątkę. Atmosfera i sama formuła zawodów przypadła mi do
gustu i już rezerwuję sobie weekend na przyszłoroczną edycję Wings for Life.
Na wstępie może kilka słów o samym biegu. Nie każdy musiał o
nim słyszeć. Wings for Life to bieg,
w którym, jak głosi motto zawodów, Biegniemy
dla tych, którzy nie mogą. Jest to bieg charytatywny, w którym wpisowe jest
przekazywane na badania nad leczeniem urazów rdzenia kręgowego. W biegu tym, a
ściślej mówiąc zawodach, biegacze i osoby poruszające się na wózkach
inwalidzkich starują na równych zasadach. Start odbywa się w kilkunastu
lokalizacjach na całym świecie o tym samym czasie. Wyścig jest nietypowy,
ponieważ trasa biegu nie ma z góry określonego dystansu i linii mety! A co
więcej, zwycięzcą jest zawodnik, który na mecie będzie jako ostatni. Już
wyjaśniam. Więc jak już zaznaczyłem, start odbywa się w wielu miejscach na
świecie o tym samym czasie. W Polsce start jest w Poznaniu o godzinie 13:00. Pół
godziny po starcie biegu z linii startu wyrusza samochód pościgowy. W Poznaniu
samochód prowadzony jest przez Adama Małysza! Samochód na początku porusza się
z szybkością 15 km/h (tempo 4:00/km). Co godzinę samochód przyspiesza, kolejno
do: 16 km/h, 17 km/h, 20 km/h i w końcu do 35 km/h, utrzymując tą prędkość do
momentu dogonienia ostatniego uczestnika zawodów. Ten ostatni zawodnik jest
zwycięzcą biegu. W tym roku (a także w ubiegłym) był nim wózkarz Aron Anderson,
który pokonał dystans 89.85 km.
Sobota
Po tym krótkim wprowadzeniu, wróćmy do mojego startu w tych
zawodach. Decydując się na bieg w Wings
for Life miałem spore oczekiwania co do dystansu, który zdołam przebiec.
Jako cel minimum stawiałem sobie maraton, który trzeba przebiec w czasie
poniżej 3 godz. i 8 min., żeby nie być dogonionym przez samochód pościgowy. Na
maratonie w Eindhoven pobiegłem poniżej tego czasu, dużo trenowałem od początku
roku i wierzyłem, że mogę to zrobić. Dystans 48 km był dla mnie celem
marzeniem. Żeby tego dokonać trzeba biec przez trzy i pół godziny w tempie
4:22/km. Postanowiłem spróbować i wystartować właśnie z taką szybkością.
Do Poznania, razem z Sanją, dotarliśmy w sobotę po południu.
Start był w niedzielę. Po przyjeździe i zameldowaniu się w hotelu, udaliśmy się
odebrać pakiety startowe na Międzynarodowe Targi Poznańskie, gdzie odbywała się
cała impreza. Organizatorzy i sponsorzy spisali się na medal i każdy z biegaczy
otrzymał bardzo fajną okazjonalną koszulkę techniczną wykonaną przez firmę 4F. Do tego batoniki, magazyn itp.
Wiecie mniej więcej co zazwyczaj można znaleźć w pakiecie startowym poza
numerem. Na pochwałę zasługuje również organizacja wydawania pakietów
startowych i przyjmowania bagaży do depozytu. Wszystko sprawnie i szybko, bez
przesadnych kolejek. Jedyne do czego można by się przyczepić to ilość toalet,
do których w dniu startu tworzyły się kolejki. Ale tych biegaczom zawsze mało 😉
![]() |
Same gwiazdy: Jerzy Skarżyński, Joanna Jóźwik i dwa razy ja 😄 |
W miasteczku można było spotkać osobowości rozpoznawane
przez wielu biegaczy. Swoje stoisko miał Jerzy Skarżyński, z którym miałem
przyjemność chwilę porozmawiać. Bardzo sympatyczny człowiek. Przy okazji
nabyłem kolejną książkę do mojej biegowej biblioteczki, Trening biegowy metodą Skarżyńskiego. Spotkać można było również
Joannę Jóźwik, biegaczkę średniodystansową, halową rekordzistkę Polski w biegu
na 800 metrów. Kto biegł Wingsa może
powiedzieć, że ścigał się z samą Jóźwik 😉, która jest ambasadorką biegu i
startowała w zawodach.
Po odebraniu pakietów startowych i wykonaniu pamiątkowych
zdjęć, udaliśmy się na kolację a następnie wypoczywać do hotelu.
Niedziela
W dniu startu obudziłem się około 8:00. Czułem się wyspany i
gotowy na rywalizację. Trochę się denerwowałem i stres narastał wraz ze
zbliżaniem się godziny startu. Po przebudzeniu zjadłem owsiankę z bananem i
wypiłem podwójne espresso. Udałem się na krótki spacer kupić batony, które
zamierzałem zjeść po biegu. Było wciąż chłodno, ale słonecznie. Można było się spodziewać,
że później zrobi się gorąco. Na dodatek wiał dosyć silny wiatr. No cóż, nie
zapowiadało się najkorzystniej, jeżeli chodzi o pogodę. Wróciłem do hotelu. Nie
bardzo wiedziałem co ze sobą zrobić. Około 10:30 zjadłem drugie śniadanie –
naleśniki z masłem orzechowym i kremem czekoladowym. Był to ostatni posiłek
przed startem. Krótko po 11:00 udaliśmy się do miasteczka zawodów, gdzie
spotkaliśmy się z naszymi kibicami 😃 Moi rodzice i młodszy brat przyjechali
nas dopingować i oczekiwać na nas na… chciałoby się powiedzieć na mecie, ale
właściwie to na starcie. Spakowaliśmy niepotrzebne rzeczy do toreb i oddaliśmy
je w depozyt. Zaczęło się wielkie oczekiwanie. W końcu postanowiłem się
rozgrzać. I tu zaczęły się problemy. Chciałem zabrać ze sobą osiem żeli
energetycznych. Trzy w kieszonce od spodenek, cztery w nerce i jeden w ręce.
Pech chciał, że w czasie rozgrzewki pękł mi pasek od nerki. Szybka zmiana
planów i postanowiłem wystartować mając z sobą sześć żeli: trzy w kieszeni i
trzy w rękach.
O 12:30 udałem się na linię startu. Słońce grzało i było
gorąco. Byłem przydzielony do drugiej strefy startowej. Strefy były dosyć
długie. Szacując swoje możliwości i nie chcąc przeszkadzać potencjalnie
szybszym biegaczom ustawiłem się jakieś 5-10 metrów za linią wyznaczającą
początek strefy. Okazało się, większość nie podąża tym samym tokiem
rozumowania. Nie rozumiem, dlaczego ludzie, którzy planują biec wolniej niż
5:00/km pchają się do przodu stref startowych. No ale nie muszę rozumieć
wszystkiego…
Po wspólnej rozgrzewce, kilku meksykańskich falach w boksach
startowych, trochę niespodziewanie, ale punkt o 13:00 nastąpił start!
Biegniemy! Tzn. próbuję biec. Na początku przeskakuję z nogi na nogę. Jest
bardzo ciasno i pierwszy kilometr pokonuję w 5:14. Prawie minutę wolniej niż
zakładałem. Po kilometrze zaczyna się walka o pozycję i trochę przepychania.
Zaczynam slalom i kolejne dwa kilometry pokonuję w czasie poniżej 4:10. Po
trzech kilometrach mój bieg stabilizuje się i poruszam się z prędkości około
4:25/km. Wciąż jest dosyć ciasno, ale już można swobodnie wyprzedzać. Biegniemy
ulicami Poznania. Na chodnikach i poboczach Poznaniacy dopingują nas swoimi
okrzykami. Co jakiś czas zbijam piątki z młodszymi kibicami. Biegnie mi się
dosyć lekko, chociaż jednocześnie wiem, że utrzymać tempo lepsze niż 4:25/km
będzie ciężko. Co za tym idzie – cel marzenie (48 km) pozostanie marzeniem.
Gdzieś pomiędzy piątym a szóstym kilometrem znajduje się
pierwsze stoisko z wodą. Złapałem kubek i pobiegłem dalej. Kilka minut później,
po pół godziny biegu, z linii startu wystartował Adam Małysz, a ja otworzyłem
pierwszy żel. Ciężko mi się go jadło, ale przełknąłem i pobiegłem dalej.
Wybiegliśmy z Poznania. Kolejne stanowisko z wodą pojawiło się dla mnie trochę
niespodziewanie i nie zdążyłem złapać kubeczka. Trudno, musiałem sobie radzić
bez. Po opuszczeniu Poznania, trasa biegu prawie cały czas wiodła delikatnie
pod górę. Było trochę biegania w dół, ale podbiegi zdecydowanie dominowały.
Wciąż utrzymywałem tempo w okolicach 4:25/km. Po godzinie od startu, otwierając
kolejny żel, miałem za sobą jakieś 13.5 km. Na szesnastym kilometrze musiałem
zrobić przerwę na toaletę i niestety straciłem około 30 s. Szybko wybiegłem z
toi-toia i kontynuowałem ucieczkę przed Małyszem.
Nie pamiętam już dokładnie, ale w okolicach 20 km, może
trochę przed a może po, biegliśmy w pełnym słońcu, pod górkę i pod wiatr.
Wydaje mi się, że ten odcinek trasy mnie dobił. Zacząłem słabnąć. Udało mi się
utrzymywać tempo do półmaratonu, potem systematycznie zacząłem zwalniać.
Zjadłem już trzy żele i o kolejnym nie chciałem nawet myśleć. Byłem odwodniony.
Zegarek pokazywał prawie 27 km. Na dodatek dopadła mnie kolka. Przeszedłem do
marszu. Nie pamiętam kiedy ostatni raz to zrobiłem, chyba w czasie mojego
pierwszego maraton. Byłem tak wycieńczony, że nie byłem stanie zmusić się do
biegu. Przemaszerowałem może 300-400 metrów. Minimalnie odpocząłem i złapałem
oddech. Byłem w takim stanie, że każdy wynik powyżej 32 km zacząłem uważać za
sukces.
![]() |
Czasy pokonywania kolejnych kilometrów. |
Na kolejnych stanowiskach z wodą maszerowałem i piłem po
kilka kubków wody. Zjadłem też banana. Miałem jeszcze trzy żele, ale nie
chciałem o nich słyszeć. Przed ukończeniem 31 km, po raz kolejny, przeszedłem
na chwilę do marszu. Poznałem wtedy Jarka, którego pozdrawiam. Razem
przebiegliśmy może kilometr, może więcej, umilając sobie czas rozmową.
Zdecydowałem, że jeszcze trochę przyspieszę. Małysza nie było jeszcze widać,
ale już czułem jego oddech na plecach. Z jednej strony było mi trochę żal, że
tan bieg już się dla mnie kończy i że nie pokonałem chociaż 42 km. Z drugiej,
cieszyłem się, że to już koniec. Biegłem dalej. Gdzieś po 35 km biegacze z tyłu
zaczęli sygnalizować, że zbliża się samochód pościgowy. Starałem się
przyspieszyć. Przekroczyłem 36 km. Samochód był już naprawdę blisko. Zacisnąłem
zęby i biegłem najszybciej jak mogłem w tym momencie. Po 36.4 km wiedziałem, że
to koniec. Zwolniłem, uniosłem ręce w górę i odwróciłem się w stronę kolumny
pościgowej. Z pozostałymi biegaczami machając pozdrawialiśmy Adama Małysza i
całą załogę, która nas ścigała.
![]() |
Trasa biegu. |
Powrót
Najbliższy autobus powrotny był kilometr od miejsca, w
którym zostałem złapany. Spragniony, z suchymi ustami i w towarzystwie innych
biegaczy udałem się do autobusy. Autokar był już zapełniony. Złapałem wodę i usiadłem
na podłodze. Po chwili ruszyliśmy w podróż powrotną. Nie było źle, ale miewałem
przyjemniejsze podróże. Było gorąco i duszno, a autobus był pełen przepoconych
biegaczy, w większości facetów. Sorry, ale po prostu wszyscy śmierdzieliśmy.
Chociaż wtedy niespecjalnie mi to przeszkadzało. Zanim dotarliśmy na miejsce
startu, wypiłem półtora litra wody. Miałem moment, że czułem się bardzo źle,
ale jakoś przetrwałem.
Dojechaliśmy. Wysiadając zabrałem jeszcze jedną butelkę z
wodą. Wychodzę z autobusu a ludzie zaczynają biec na start! Nie miałem ochoty
tego robić, ale jak wszyscy to wszyscy. Pobiegłem na linię startu i otrzymałem
pamiątkowy medal. Zacząłem szukać rodziny. Gdzieś w tłumie usłyszałem wołanie
brata, który doprowadził mnie do wszystkich. Usiadłem na ziemi, nawet się
położyłem. Ściągnąłem buty i… nie będę opisywał tego co ujrzałem. Jeden z
małych palców nie wyglądał dobrze (już mu lepiej 😉). Nie zostaliśmy na imprezie do końca. Byłem
zmęczony i głodny. Było już po 17:00, a ja ostatni raz jadłem przed 11:00.
Pożegnaliśmy się, rodzice i brat udali się na pociąg powrotny do domu, a ja z
Sanją do hotelu. Odświeżyliśmy się a następnie poszliśmy na dużą kolację. I
piwo! 😁
Podsumowanie
Miałem mieszane uczucia. Nie zrealizowałem nawet planu
minimum. Skończyłem bieg z wynikiem 36.42 km, co zajęło mi około 2 godz. 49 min.
Na drodze do realizacji celu na pewno stanęła pogoda. Było gorąco i wiał silny
wiatr. Na trasie biegu musiałem zatrzymać się do toalety. Kolka zmusiła mnie do
przejścia do marszu. Zadania nie ułatwiał mi Adam Małysz, który nie zwalniał
ani na moment 😉 Patrząc na to z drugiej strony, mimo ciężkich warunków i
problemów w czasie biegu, udało mi się pokonać ponad 36 km. Miałem moment, że
obawiałem się, że skończę poniżej 32 km. Nie mogę nazwać tego biegu sukcesem,
ale nie nazwę go też porażką. Był to mój debiut w Wings for Life a sam bieg kolejną lekcją, z której trzeba wyciągnąć
wnioski na przyszłość. W tym roku jest 1:0 dla Małysza, ale wrócę za rok, żeby
się zrewanżować!
Było naprawdę super! :)
OdpowiedzUsuń