Połowa połowie nierówna - Marathon Eindhoven 2017

Nie ma co ukrywać, jechałem do Eindhoven (Holandia) marząc o pokonaniu dystansu 42 195 m w czasie poniżej trzech godzin. Na trasie biegu dużo się działo. Zarówno na pełnym kibiców i atrakcji poboczu, jak i w mojej głowie. Zapraszam na relację z mojego biegu w 34. Marathon Eindhoven 2017, który odbył się 8. października.

Do Eindhoven udałem się w sobotę po obiedzie. Nie chciałem podróżować w dniu maratonu przed startem, wymagałoby to wczesnej pobudki, ani tym bardziej po biegu, będąc zmęczonym. Dlatego zarezerwowałem hotel na dwie noce. Dodatkowo w sobotę po południu i wieczorem miałem czas na odebranie numeru startowego i zrobienie rozeznania po okolicy. Takie zagranie okazało się bardzo przydatne! Trasa maratonu przebiegała koło hotelu, w którym się zatrzymałem, przez co w niedzielę nie kursowała tamtędy komunikacja miejska. Przez chwilę wydawało się, że dotarcie na start będzie skomplikowane, ale ostatecznie taxi rozwiązało problem.

W sobotę poszliśmy spać po 21:00. Denerwowałem się, ale mimo wszystko spałem lepiej niż się spodziewałem. Budzik zadzwonił o 6:40, jednak ja już wcześniej nie spałem i tylko leżałem w łóżku czekając. Gdy usłyszałem alarm, wyskoczyłem spod pierzyny i udałem się do toalety. Ogarnąłem się a następnie ubrany w strój startowy przygotowałem kawę i zjadłem śniadanie: czekoladowe płatki ryżowe z mlekiem migdałowym plus dwa naleśniki z dżemem. O 8:00 podjechała taksówka i zabrała nas, mnie i Sanję, do centrum Eindhoven. Do startu było ponad półtorej godziny, także był czas na spacer, zdjęcia, zrzucenie dresu, oddanie torby do przechowalni i spokojną rozgrzewkę. Przebiegłem około 800 metrów, porozciągałem się, cały czas będąc w kurtce. Było dosyć chłodno. Dochodziła 9:50, ostatnia toaleta, poprawienie sznurówek i udałem się do swojej strefy startowej. Startowałem z boksu B, bo zadeklarowałem, że chcę biec na trzy godziny. Na starcie było tłoczno, zrzuciłem kurtkę i oddałem ją Sanji. Z głośników rozbrzmiał remiks The eye of the tiger. Było głośno i atmosfera sprawiała, że adrenalina zaczęła narastać. Dochodziła 10:00 i nagle... BUUMMM!!! Wystartowaliśmy!

Temperatura przed startem nie rozpieszczała.

Linię startu przekroczyłem po około 15-stu sekundach od wystrzału. Obserwowałem zająca na trzy godziny, który się ode mnie oddalał. Zwątpiłem i myślałem, że straciłem poczucie tempa albo kondycję, ale zegarek pokazywał, że biegnę szybciej niż zakładałem. Moje tempo wynosiło około 4:12/km, chciałem biec 4:18/km, a żeby pokonać maraton w trzy godziny trzeba biec ze średnią 4:16/km. Stwierdziłem, że biegnę swoje i nie zważam na pacemakera. Byłem bardzo podekscytowany i zadowolony. Biegłem w zakładanym tempie, nawet trochę szybciej, a mój oddech nie był głęboki. Pierwsze 5 km pokonałem w 21:02 - szybko!

Przed maratonem obawiałem się, że będzie mi zimno. Na szczęście nie było, a temperatura w okolicach 13-stu stopni Celcjusza bardzo mi odpowiadała. Po mniej więcej 30-stu minutach od startu otworzyłem pierwszy żel. Używałem żeli typu hydro, tubki są większe a żel jest w zasadzie słodkim sokiem i łatwiej się to spożywa (przynajmniej mnie). Dwa opakowania miałem w rękach i dwa w kieszonce od spodenek. Sączyłem ten żel przez jakieś dwa kilometry, łyczek po łyczku. Gdy zbliżałem się do dychy, wyrzuciłem opakowanie i wypatrywałem punktu z wodą. Kolejne 5 km zrobiłem w 21:37. Wolniej niż pierwsze, ale zgodnie z planem. Złapałem kubek z wodą i gnałem przed siebie. Nadal nie odczuwałem zmęczenia.


Zobacz jak wybrałem tempo startowe na maraton.



Trasa maratonu była ciekawa dla biegaczy. Cały czas się coś działo. Może znalazłbym kilka dwukilometrowych odcinków, gdzie byliśmy pozostawieni sami sobie. Reszta trasy była okupowana przez kibiców, DJ-ów i zespoły muzyczne. Wszyscy zagrzewali nas do walki o jak najlepszy wynik. Co chwilę słyszałem jak ktoś krzyczy: Albert!! Go!! Go!! W tej miłej atmosferze pokonywałem kolejne kilometry. Następne 5 km w 21:29, potem w 21:11 i już zbliżałem się do połowy. Gdzieś po drodze wciągnąłem kolejny żel. Wreszcie miałem wolne ręce. Ku swojemu własnemu zdziwieniu, nadal czułem się dosyć dobrze. Przede mną biegło dwóch biegaczy z jednego klubu. Trzymali tempo, które mi odpowiadało. Usiadłem im na ogonie, czasami wyskakiwałem przed nich. Mniej więcej w połowie dystansu, na poboczu czekała Sanja z aparatem w dłoni. Cyknęła mi zdjęcie, a ja miałem dosyć energii, żeby krzyknąć do niej, żeby wysłała zdjęcie do moich rodziców i rodzeństwa! Połowę dystansu osiągnąłem po 1:30:08, a kolejne 5 km (dla jasności 20 - 25-ty km) minęły w czasie 21:40. Jak dotąd wszystko szło gładko, aż tu nagle zacząłem głębiej oddychać i zaczęły się schody...

Zbliżam się do połowy dystansu maratonu - wciąż rześki.

Zaczęło się robić naprawdę ciężko. Miałem problemy, żeby dotrzymać tempa dwójce biegaczy przede mną. Około 29-go km pochłonąłem następny żel. Kolejne 5 km to czas 22:32 i walka o każdą sekundę. Dotarło do mnie, że wymarzone trzy godziny zaczynają mi uciekać. Próbowałem przyspieszać, ale nie dawałem rady. Zacząłem oszukiwać swój mózg i powtarzać sobie w myślach: Jeszcze tylko do 32-go km, Teraz tylko do 35-go itd. Tym razem 5 km pokonuję w 23:11. Nie mogę doczekać się końca! Zbliżam się do 37-go km. Wyciągam żel - cola z kofeiną, mój ulubiony. Wciągam odżywkę i biegnę dalej. Myślę sobie, że już gorzej być nie może i...

Druga połowa do łatwych nie należała... (fot. © Marathon-Photos.com)

Cztery kilometry do końca, a ja czuję jakby moje nogi zaczęły się zmieniać w watę. Nie wiem, czy kofeina zaczęła tak na mnie działać, czy był to przedsmak ściany. Wystraszyłem się trochę, że zaraz będę leżał w rowie, ale zacisnąłem zęby i pobiegłem dalej. Przeszło tak samo szybko jak przyszło. Dobiłem do 40-go km, 5 km w 23:49. Wbiegliśmy do centrum. Brzegi trasy były wypełnione kibicami. Wbiegam w uliczkę w barami. Ludzie siedzą w ogródkach z piwem i kibicują. Do moich uszu dobiega ryk setek gardeł. Adrenalina ponownie uderza do głowy. Przyspieszam i nawet się uśmiecham. Ostatni kilometr ciągnie się dłużej niż pierwsze 10 km. W końcu jest! Widzę ją! Meta! Podnoszę ręce w górę i przekraczam linię, której wypatrywałem przez ostatnie 14 km. Nogi mi się uginają, ale idę powoli przed siebie. Dobiegłem, zrobiłem to w 3:06:32.

Wreszcie meta! (fot. © Marathon-Photos.com)

Słyszę, że z boku woła mnie Sanja. Podchodzę do nie powoli, przytulić i porozmawiać przez otwór w płocie, który odgradzał kibiców od zawodników. Nie wiem czemu, ale chce mi się płakać, tak bez powodu, ledwo się powstrzymuję. Gdy rozmawiam z Sanją podchodzi do mnie reporterka i pyta czy udzielę krótkiego wywiadu do lokalnej telewizji. Zgadzam się, po kilku pytaniach typu skąd jestem, co robię, pada pytanie Jak to jest przebiec maraton? Jedyne co miałem w głowie w tej chwili to była odpowiedź: To boli! I tak oto pewnie zraziłem część widzów owej telewizji do uprawiania tego sportu 😉

Poszedłem dalej. Po drodze rozmawiając z innymi biegaczami. Wręczono mi medal. Zacząłem marznąć i odczuwać coraz większy ból w nogach. Udałem się do szatni i szybko przebrałem w dres. Z jednej strony czułem niedosyt. Trzy godziny mi uciekły, będę musiał poczekać. Z drugiej cieszyłem się, bo jakby nie było poprawiłem swój rekord życiowy o 37 min i 59 s! Nie byłem zawiedziony, bo przed biegiem miałem świadomość, że o czas poniżej trzech godzin będzie ciężko. Motywowałem się i powtarzałem, że zrobię TO, ale byłem przygotowany na ewentualną porażkę. Maraton w Eindhoven był dla mnie kolejną lekcją. Muszę popracować nad wytrzymałością. Jest dużo lepiej niż było na początku tego roku, ale mam też sporo do poprawienia. Już myślę o programie treningowym na zimę i początek wiosny. Najpierw jednak muszę porządnie odpocząć i zregenerować siły. Cel złamaniach trzech godzin w maratonie pozostaje dla mnie cały czas aktualny i zamierzam podjąć kolejną próbę wiosną 2018.

Selfie z medalem musi być 😉

Komentarze

  1. Super! :) kibicuję zatem do następnego maratonu i próby pobicia rekordu! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że następnym razem podołam wyzwaniu :) Dzięki!

      Usuń
  2. Podziwiam, gratuluję i życzę kolejnych rekordów :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Szanuję i to jak! Zawsze byłem nogą (no pun intended!), jeżeli chodzi o bieganie, więc gdy widzę, że jest to czyjaś pasja, to tym bardziej to podziwiam. Życzę sukcesów i pobicia rekordu! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Do biegania warto się przekonać, początki mogą być trudne ;-)

      Usuń
  4. Gratulacje, ja aktualnie biegam bardzo rekreacyjnie, bo "dorobiłam się nadwagi po ciąży i miałam długa przerwę.
    Można powiedzieć, że obecnie truchtam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Życzę powodzenia i wytrwałości na biegowych ścieżkach :-)

      Usuń
  5. Gratulacje!! Dalszych sukcesów w bieganiu życzę!! :) Wydaje mi się, że z ludźmi biega się ciężej, jest większa presja i cały czas słychać to zmęczenie z ich dyszenia, co przypomina nam o naszym własnym zmęczeniu! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Wręcz przeciwnie! W grupie siła. Presja i rywalizacja napędza, a dyszenia rywali nie słychać bo moje jest najgłośniejsze ;-)

      Usuń
  6. Szczerze podziwiam. :) Bieganie to obok jazdy na rowerze jeden z nielicznych sportów, których nie cierpię już od dziecka. Nie wyobrażam sobie wystartować w maratonie czy w ogóle jakimkolwiek biegu, ale zawsze z zazdrością patrzę na innych biegaczy. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy może znaleźć sport dla siebie, nie musi to być bieganie ;-)

      Usuń
  7. Świetnie było na tym maratonie w Eindhoven! Nie mogę się doczekać następnego 😁

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz